Morze testuje aparat i fotografa
Autor: Marek Czarnecki
W roku 1990 spędziłem z Jadwigą latem miesiąc na Krymie. Był to końcowy etap istnienia Związku Radzieckiego. Już osiemnaście miesięcy później 26 grudnia 1991 roku Rada Najwyższa ZSRR uchwaliła dekret o samorozwiązaniu.
Podróż do Symferopola odbywała się samolotem z przesiadką w Kijowie. Na kijowskim lotnisku obowiązywały szczególne zasady bezpieczeństwa. Goście zagraniczni byli przeprowadzani z samolotu do terminalu, idąc za pracownikiem lotniska reprezentującego Biuro Turystyczne „Inturist”, który prowadził pasażerów krętą ścieżką, wyraźnie omijając niektóre oznakowane miejsca.
Okazało się, że opady z chmur nadchodzących z północy z kierunku Czarnobyla przynosiły radioaktywne zanieczyszczenia, na które można było nadziać się na płycie lotniska. Codzienne pomiary wytyczały za każdym razem inne ścieżki łączące miejsca zatrzymania samolotów z wejściem do terminala.
Miejscowi, czyli obywatele ZSRR byli przeprowadzani drogą najkrótszą łączącą wyjście z samolotu z terminalem. Po przejściu przez kontrolę paszportową i celną i wyjściu ze strefy dla obcokrajowców udaliśmy się do wyjścia, które odprawiało pasażerów lecących połączeniem krajowym do Symferopolu. Rozpoczęła się przygoda oglądania ostatnich miesięcy Krymu i Ukrainy jako składowych większej całości, która miała niedługo upaść.
Zwiedzając Jałtę, spacerowaliśmy bulwarem prowadzącym wzdłuż brzegu Morza Czarnego. W pewnym momencie postanowiłem z góry z kamiennego pomostu sfotografować fale rozbijające się o skały i kamienie. Po wychyleniu się przez barierkę duża, rozpryskująca się o kamienie fala całkowicie zalała wodą mnie i aparat. Kiev 88 z obiektywem rybie oko ociekał wodą podobnie jak i trzymający go w rękach młody artysta fotografik. Po wytarciu aparatu do sucha okazało się, że zachował pełną funkcjonalność i mogłem kontynuować fotografowanie.
Wyzwalanie spustu aparatu składało się z kilku szybko następujących po sobie etapów. Na początku bardzo głośno podnosiło się lustro, otwierając światłu przechodzącemu przez obiektyw drogę do metalowej ściany migawki szczelinowej. Następnie już innymi dźwiękami migawka sygnalizowała, że udało jej się szybko przesunąć obie lamelki i najprawdopodobniej zachować przy tym właściwą odległość między nimi wynikającą z ustawionego czasu ekspozycji. Odgłosy wydawane przez Kieva 88 przy wyzwalaniu spustu były tak głośne, że zawsze znalazł się w pobliżu ktoś, kogo dźwięk wystraszył albo tylko zwrócił uwagę na obecność fotografa. Przewijanie filmu w kasecie było następnym etapem dźwiękowego sygnalizowania swojej obecności.
Aparaty Kiev 88 wspominam do dzisiaj z czułością. W tamtych czasach w Warszawie Pan Sylwester Gecyngier mechanik precyzyjny uzdatniał i naprawiał wszystkie Kiyewy i Pentacony i dbał o to, żeby wszyscy ich posiadacze cieszyli się fotografią, a nie narzekali na zacinające się migawki, przepuszczające światło kasety i światłomierze, które wychodząc od producenta, pokazywały pomiar ekspozycji dosyć odległy od wymaganego do naświetlenia filmu. Jego warsztat działa do dzisiaj w Warszawie.
Fotografię przedstawiającą falę, która zalewa mnie i aparat przedstawiam poniżej.