Zachód słońca wersja stereo.

Autor: Marek Czarnecki

W 1982 roku po roku etatowej pracy nabyłem prawo do pierwszego urlopu wypoczynkowego. Od roku nie byłem już studentem i z trudem przystosowywałem się do pracy etatowej. Urlop zaplanowałem w czerwcu w Ośrodku wypoczynkowym w miejscowości Chłapowo położonej w pobliżu Cetniewa, gdzie główną atrakcją było zwiedzanie Centrum Przygotowań Olimpijskich. Przy odrobinie szczęścia można było tam spotkać wybitnych sportowców znanych z ekranu telewizora lub łamów prasy. W ośrodku spotkałem znajomych z czasów szkolnych, wszyscy byliśmy już dojrzali i rozmawialiśmy o pierwszych doświadczeniach pracy. Termin przed zakończeniem roku szkolnego powodował, że ośrodek nie był w pełni zajęty a z uczniów obecni byli świeżo upieczeni maturzyści. Siedząc w kawiarni klubowej razem ze znajomymi usłyszeliśmy dialog maturzystów: „Zobacz, jakie wapno przyjechało na wczasy, wszyscy po studiach nie ma z kim porozmawiać”.

W tym momencie zdałem sobie sprawę z faktu, że dorosły okres w moim życiu naprawdę się rozpoczął. Z ośrodka schodziło się na plażę po 192 schodach. Z plaży roztaczał się piękny widok na przylądek Rozewie ze świecącą po zmierzchu latarnią morską.

Od ogłoszenia stanu wojennego upłynęło dopiero pół roku i przebywanie w pasie granicznym, czyli na plaży niosło wiele niebezpieczeństw. Pierwsze z nich to konieczność posiadania przy sobie dowodu osobistego, ponieważ żołnierze z posterunku oddalonego o około 2 km często uzbrojeni przychodzili do leżących na plaży wczasowiczów i sprawdzali tożsamość osób przebywających w pasie granicy morskiej PRL. Brak dowodu osobistego skutkował zatrzymaniem do wyjaśnienia i odprowadzeniem zatrzymanego tak jak stał, czyli w kąpielówkach na posterunek WOP-u. Po takim incydencie rodzina pokonywała możliwe szybko 192 schody wiodące z plaży do ośrodka wczasowego brała z pokoju dowód osobisty i w towarzystwie Kierownika Ośrodka udawała się z tajemniczym załącznikiem w siatce do Komendanta Posterunku WOP. Misja odbicia zakładnika kończyła się sukcesem. Nieszczęśnik wracał do Ośrodka, a Kierownik przed kolacją ostrzegał i przypominał o konieczności posiadania dowodu osobistego w trakcie pobytu na plaży.

Wykonywanie fotografii na plaży wiązało się z dużym niebezpieczeństwem, ponieważ wykonywanie zdjęć w pasie granicznym było w czasie Stanu Wojennego zabronione. Byłem wtedy dumnym posiadaczem Pentacona six TL z kompletem obiektywów. Zejście na plażę z dużą torbą z aparatem i obiektywami było trudne do ukrycia. Udało mi się wykonać kilkadziesiąt zdjęć niedaleko od schodów, planowałem wykonać długim teleobiektywem 500 mm zachodzące nad Rozewiem słońce, ale wyjęcie aparatu z tak dużym obiektywem zwracało uwagę żołnierzy WOP-u, którzy chwilę po zaobserwowaniu fotografa na plaży wysyłali dwuosobowy patrol idący w moim kierunku. Szybko zwijałem sprzęt i po pokonaniu 192 schodów tym razem w górę byłem już w ośrodku, na którego terenie nie obowiązywały restrykcje takie jak na plaży. Po kilku dniach zabawy postanowiłem zmienić taktykę wykonania zdjęcia. Przygotowałem się w ten sposób, że zabrałem Pentacona z krótszą „trzysetką” Zeissa przeszedłem około 150 metrów w stronę posterunku, wykonałem kilka fotografii i szybko ewakuowałem się do Ośrodka pokonując magiczne 192 schody. Po powrocie do domu wywołałem wszystkie filmy, a dwa lata później złożyłem dwa zachody słońca nad Rozewiem symetrycznie pod powiększalnikiem tak, że wyglądały jak zachód dwóch słońc nad zamkniętym jeziorem. Fotografię wysłałem do Legnicy na Konkurs Fotograficzny „Satyrykon”, na którym to z nadanym tytułem „Zachód słońca wersja stereo” nagrodzona została srebrnym medalem. Medal wręczał mi wtedy nieżyjący już niestety Jerzy Lewczyński. Otrzymanie medalu z rąk tak wybitnego artysty związane było z dużymi emocjami i na trwale zapisało się w mojej pamięci.