Jaruzelski, wojsko i punk: graffiti z 1990 r.

Autor: Marek Czarnecki

W 1990 roku wykonałem setki zdjęć graffiti z ulic Poznania, Gdańska, Bydgoszczy, Olsztyna i Torunia. Autorzy anonimowi, którzy postanowili dać upust swoim emocjom w przestrzeni publicznej. Nie było wtedy Internetu, który obecnie daje możliwość wypowiadania się na temat otaczającego nas świata na forach i blogach. Tamte czasy były ciekawe i emocjonujące. Zachodziły przemiany, skutkiem których jest obecnie nasza rzeczywistość. W galerii poniżej prezentuję 53 fotografie z tamtych czasów.

Fragment rozmowy "Jaruzelski, wojsko i punk: graffiti z 1990 r." przeprowadzonej ze mną przez Grzegorza Giedrysa 1 października 2013 roku, opublikowana na portalu wyborcza.pl. 

Czy różniły się te malunki w poszczególnych miastach?

- Malunki w poszczególnych miastach różniły się aktualnością wydarzeń i problemów lokalnych, np. elektrownia atomowa w Żarnowcu w Gdańsku. Czasami graffiti było odpowiedzią lokalnych klubów, miejscowych organizacji i wydarzeń społecznych. Wiele dzieł dotyczyło możliwości żartów z ustępujących partii politycznych, Jaruzelskiego i wojska.

Jak wyglądała w ogóle praca nad tym cyklem?

- Polegała na zapakowaniu aparatów średniego i małego formatu do torby. Bilet, pociąg i długie spacery po wybranych miastach z pytaniem się mieszkańców, gdzie najwięcej ścian zostało zagospodarowanych przez grafficiarzy. Zwykle na jedno miasto poświęcałem dwa albo trzy dni zdjęciowe. Przy zdjęciach towarzyszyła mi żona Jadwiga, która też wykonywała dokumentację murów. Po powrocie wywoływaliśmy dziesiątki filmów w pracowni, a później robiliśmy tzw. płachty, czyli stykowe odbitki służące późniejszej selekcji zdjęć.

Które szablony szczególnie Panu zapadły w pamięć?

- Było takich kilka, np. słowo "dupa" napisane z wykorzystaniem różnych atrybutów liter z ostatniej historii Polski. Zastanawiam się, czy straciło to na aktualności. Dużo napisów dotyczyło wojska i pokłosia stanu wojennego jako odreagowania poprzedniego systemu, np. "T-34 na rowery" i napis "PZPR walczy" z powstańczą kotwicą.

W latach 90. na naszych ulicach pojawili się skinheadzi. Czy widział pan hasła nawołujące do rozliczenia się z mniejszościami narodowymi?

- Tak, takich napisów było sporo i pojawiały się już w wersji faszyzującej.

Co nas wtedy bawiło? Stawialiśmy na ostrą satyrę społeczną i polityczną, czy woleliśmy bawić się absurdami?

- I to, i to. Można było szydzić z przewodniej siły, z generała, z wojska i z tych tematów żartowano do rozpuku. Czasami pojawiały się żarty, np. seria abstrakcyjnych rysunków z kurakiem.

Początek lat 90. w Polsce to były burzliwe czasy. Rodziła się młoda drapieżna komercja, upadały duże zakłady przemysłowe, szalała inflacja, trwała "wojna na górze". W jaki sposób niepewność tych lat przekładała się na graffiti?


- Zakłady powstawały i upadały, truły tak jak Zachem w Bydgoszczy, i to też znalazło odbicie na rysunkach.

Czy ulica czasami mówiła o nadziei, o tym, że udało się wygrać walkę z systemem komunistycznym?

- Myślę, że tak, a kwintesencją jest napis "PZPR walczy" z kotwicą.

Czy można mówić o tych graffiti jak o rodzaju street artu?

- O niektórych na pewno tak. Szczególnie o tych, które były wykonywane z szablonów i wymagały wcześniejszego przygotowania i opracowania grafiki. Wiele było spontanicznymi napisami, gdzie słowo, gra słów i prosty dodatek graficzny były ważniejsze od formy plastycznej.

Co różni dzisiejsze graffiti od tego z lat 90.?

- Technika, pomysły i często inne przesłanie społeczne. Wtedy nie było takiego warsztatu, farb, informacji o świecie otaczającym Polskę. Był dany krok w nowe inne i nieznane, i graffiti dawało upust radości, emocji, nadziei i obawie związanej z ówczesną teraźniejszością i przyszłością, czyli np. czasami nam współczesnymi.